Weekend minął pod znakiem walki z gorączką ;) Podobno na przeziębienie najlepszy jest rosół. Sęk w tym, że niekoniecznie miałam na niego ochotę ;) Spojrzałam na zawartość lodówki i okazało się, że to czas na zupę Tom Kha Kung - najbardziej popularną tajską zupą. W oryginale podobno bez mleczka kokosowego (Tom Yum Kung), ale śmiem z tym polemizować ;) Być może taka była na początku, jednak kilkakrotnie jedząc ją w Tajlandii zawsze była z mleczkiem. Jadłam ją głównie na ulicy, wśród "lokalsów". Nie ma szans, że była przygotowywana pod turystów :) Nie mam też dowodów zdjęciowych, gdyż padł mi (oby nie na zawsze!) dysk zewnętrzny, na którym mam wszystkie zdjęcia(tak, takie rzeczy się dzieją naprawdę, wkrótce po tym jak pada dysk twardy w laptopie i człowiek się cieszy, że ma kopię zapasową na dysku zewnętrznym... ;)) Oryginalna zupa Tom Yum jest za to bardzo ostra. Toma Kha jest nieco łagodniejsza dzięki mleczku kokosowemu. Przyznaję się, że i tak mocno tu poszłam na ustępstwo i dostosowałam ją do swoich kubków smakowych :) Wyszła pyszna, nieśmiało powiem, że nie odstająca od tej jedzonej w Tajlandii :) Użyłam "awaryjnych" krewetek, jednak zdecydowanie lepiej byłoby użyć nie gotowanych wcześniej, czyli szarych, najlepiej świeżych. Trudno jednak wymagać więcej, gdy ma się tylko to pod ręką, a o wyjściu z domu z gorączką nie ma mowy, gdyż celem jest niemalże natychmiastowe wyzdrowienie ;)