Niespełna tydzień temu wróciłam z wymarzonej, blisko miesięcznej, podróży po Azji: Wietnam, Kambodża, Tajlandia. Gdybym miała jednym słowem opisać tę podróż, powiedziałabym, że było pysznie. Na tyle pysznie, że część smaków przywiozłam do Polski ;) Możecie się spodziewać na blogu przepisów, inspirowanych głównie kuchnia tajską (ostrą) i khmerską (delikatniejszą). To przede wszystkim mieszanka liści limonki kafir, trawy cytrynowej, galangalu, bazylii tajskiej i tamaryndowca.
Ten ostatni zafascynował mnie przede wszystkim, zwłaszcza jako główny składnik ryby przyrządzonej na ulicy na China Town w Bangkoku. Trudno odtworzyć to danie, bowiem ryba była smażona w całości w woku w głębokim tłuszczu na dużym ogniu (na końcu wpisu zdjęcia). Zrobiłam w wersji uproszczonej i nieco zdrowszej - bez dodatku soli (w Tajlandii zdecydowanie ją przedawkowują), w ramach akcji Cisowianki, Gotujmy Zdrowo - mniej soli. Dzięki soku z limonki, paście z tamaryndowca i kolendrze, jest ona zupełnie zbędna. Ryba ma obłędny smak, trudno go przyrównać do czegokolwiek. Dla tej potrawy naprawdę warto udać się do Kuchni Świata, aby nabyć pastę z tamaryndowca.
Owoce tamaryndowca przypominają strąki fasoli. Młode są kwaśne w smaku, dojrzałe bardzo słodkie. Tamaryndowiec stanowi ważny składnik sosu Worcestershire, ale przede wszystkim jest podstawą kuchni azjatyckiej. W Tajlandii dodawana m.in. do Pad Thaia.