Swoje pierwsze ciasto marchewkowe zrobiłam w liceum. Debiut się nie udał, zamiast pulchnego, aromatycznego ciasta, które widziałam na zdjęciu w książce dla wegetarian, wyszedł gorzki zakalec, którego było mi żal, bo z poświęceniem ścierałam do niego marchew. Rozczarowana bardzo długo nie podejmowałam kolejnej próby, skreślając marchewkę jako podstawowy składnik deseru. Ale w Londynie niechcący zakochałam się marchewkowym torcie, który odkryli moi koledzy. Kupowany zawsze w tym samym sklepie, miał kremową wartwę lukru i mnóstwo cukru. Można go było jeść bez opamiętania. Nigdy nie przegrywał z czekoladowym, który stał na półce obok. Smak tych muffinek jest taki, jak londyńskiego ciasta. Ma tylko zmiejszoną dawkę cukru i zwiększoną korzennych przypraw. Marchewkowy deser jest na mojej obowiązkowej jesiennej liście wypieków.