Nie mam wątpliwości, że najlepsze tosty są we Wrocławiu, U Witka. W tym samym miejscu serwowane od 32 lat. Nie wymiotła ich stamtąd historyczna zawierucha, urzędnicze plany i powstające wokół bardziej eleganckie fast foody. Poznaje się je zazwyczaj w czasie pierwszych dziecięcych wizyt z rodzicami, potem wraca ze znajomymi ze szkoły,nawet jeśli ona jest w zupełnie innej części miasta. Bywa, że towarzyszą na randkach. Obowiązkowo zjada je się na studencki obiad, by w końcu z sentymentem wpadać po tosta od czasu do czasu, jak po najlepsze wspomnienie. Nigdy mnie nie zawiodły. Zawsze są tak samo bogato przełożone plastrem grubego rozpływającego się pod wpływem temperatury piekarnika sera i drobno pokrojonymi pieczarkami. Od lat z tego samego pszennego chleba, którego spore porcje można dostrzec na zapleczu. Z keczupem i ogórkiem. Na papierowej tacce. Zmienia się jedynie ich cena. Zaskakujące, że nie zmienia się właściciel, kruczowłosy uśmiechnięty pan przez wielu zwany Witkiem, choć Witkiem nie jest. Ciągle osobiście przyjmuje zamówienia i może to patetycznie zabrzmi - uczy kolejne pokolenia smaku prawdziwego tosta. I choć wiem, że po degustacji U Witka już nigdzie tosty nie smakują tak dobrze, czasami próbuję się oszukać.