Pan w czarnym fartuchu    z podniszczonym notesem w ręku stoi na ulicy  i  cierpliwie zapisuje imiona. Pojawia się przed wejściem do baru, co pewnien czas. Wypatrują go wszyscy. I ci, którzy dopiero przyszli,i ci, których imiona zostały już zanotowane. Imiona w rozmaitych językach, wypowiadane z hiszpańskim akcentem brzmią zabawnie i sprawiają, że oczekiwanie ma swój urok. Nieważne jest, czy jesteśmy bogatymi Szwajcarami, skromnymi Szwedami czy łakomymi Polakami. Przed La Bombeta jesteśmy tacy sami i mamy ten sam cel. Dostać stolik, po który trzeba cierpliwie stać w kolejce przed witryną baru.

Didaskalia Pewien  adwokat zaprosił swoich klientów na kolację do Kucharzy. Ponieważ miał się chwilę spóźnić, zaproponował gościom, by czekali na niego  w restauracji  przy zarezerowanym stoliku.  Gdy dotarł na miejsce spotkał swoich znajomych przed budynkiem. Teatralnym szeptem, pełnym oburzenia wyjaśnili mu, że zaistniała pomyłka. Bo chyba nie zamierzał zjeść posiłku w tak nieestetycznym miejscu. Zamierzał z premedytacją, bo U Kucharzy panuje specyficzny klimat.   Ale do tego już swoich towarzyszy nie zdołał przekonać. Udali się w inne, mniej zaskakujące miejsce.

Karolina wróciła z Meksyku. Ja chciałabym pojechać. Z zazdrością patrzyłam na prezentowane nam  przez całe leniwe przedpołudnie radosne obrazki stamtąd. Te talerze pełne pyszności. Opowieści o smakach. Kusiło za bardzo. Poszukałam więc namiastki. W centrum Warszawy, przy Senatorskiej jest kawałek Meksyku. Trzeba tylko przekroczyć bramę  - dosłownie, by dostać się do El Popo. I trafiamy do wulkanu energii. Są barwy, jest muzyka. Prowadzeni przez kelnerkę z dzieckiem na ręku, mijamy drewniane  stoły. Siadamy i wpatrujemy się w mieniącą    się rozmaitymi odcieniami porcelanę! Klimat urzeka.