Chcąc mieć rosół tęgi, trzeba liczyć funt mięsa na osobę. Na lżejszy, czyli zwyczajny, dość jest pół funta. (...) Można także włożyć w rosół dróbka od kaczki lub kury, co bardzo podnosi smak rosołu. To rady Lucyny Ćwierczakiewiczowej. Jej książkę 365 obiadów sprzedano w 130 tysiącach egzemplarzy. Była kulinarną celebrytyką, w czasach, gdy słowo to nie istniało.  Dzięki  przepisom trafiła do encyklopedii. Ja  trafiam na Jej słowa i czerpię z nich z zachwytem. Skoro mówi o drobiu w rosole to ufam i daję kaczki sporo. Taki bulion  ma  smak delikatniejszy od wołowego, a bardziej wytrwany niż z kurczaka.  I kolor piękny. Złoty niemalże. Mieni się jesiennie i smakuje wybornie. rosół z kaczki Tymianek i czerwony pieprz są moją wariacją. Zgrały się z kaczką dość dobrze, rosół jest klarowny i aromatyczny. Pachnie ziołami i skutecznie walczy z pierwszym jesiennym przeziębieniem. Bulion można zamrozić i wykorzystać jako bazę do sosu.   Rosół to jedna z najłatwiejszych zup. Gotuje się przecież sam. Trzeba dać mu jedynie czas i nie przeszkadzać w "pyrkaniu". rosół z kaczki

Całkiem niezobowiązujące. Lekkie niczym puch. Ulotne, jak chwila, bo w chwilę powstają i po niej znikają. Dobre do śniadania lub zamiast niego. Nieco jesienne, a jeszcze wakacyjne. Na deszczowe popołudnie albo słoneczne poranki. Zresztą, wcale nie trzeba szukać powodu, by upiec sezamowe ciasteczka. Wystarczy po prostu pójść do kuchni:) sezamowe ciasteczka bez maki Sezamowe ciasteczka można urozmaicić ulubionymi bakaliami. Drobno pokrojone rodzynki będą dobre,  płatki migdałowe, wybierzcie dodatki, na jakie macie ochotę! Smacznego:) sezamowe ciasteczka bez mąki

Zaraz będzie po wszystkim. Znikną słoneczne poranki i ciepłe wieczory. Z drzew opadną liście, zielony kolor lata zmieni się   w jesienną rudość. Zamiast baletek przy drzwiach staną kalosze. Zaczną się maratony przez kałuże i gubione wciąż parasolki. Ciepły szalik, czapka wetknięta na uszy.   Herbata z imbirem, chwile z książką i kocem na kanapie. Inne życie po prostu, z jesienną chandrą i nostalgią. Nim się pojawi, jest tak, jak lubię najbardziej. Kawa w zimnej postaci, chętnie z dodatkiem. Dziś proponuję energetyzujący koktajl. kawę i banana w jednym. Dobrze im razem:) smoothie kawowo bananowe Mi dobrze jest z blenderem mix&go marki Russell Hobbs. Miesiąc jesteśmy już razem i nie ma oznak znudzenia, choć wykorzystują go bezwzględnie. On się nie poddaje i pracuje wciąż na pełnych obrotach. Silę ma taką, że lód kruszy i ziarna kardamonu na puch ściera.  Smoothie kawowo - bananowe blender stworzył błyskawicznie. I za to go lubię najbardziej:) smoothie kawowo- bananowe

Będę szczera. To danie zrobił mój mąż:) Ja jednak też miałam w tym obiedzie udział. Nie, nie pokroiłam warzyw:) Podsunęłam mężowi książkę Kocham Toskanię.  Spędził z nią cały wieczór i  zaplanował menu na kolejny dzień. Pomidorów w takiej wersji wprawdzie  wśród przepisów Giullii Scarpaleggia nie ma, ale najlepsza włoska blogerka kulinarna okazała się wyśmienitą inspiracją.  Dziewczyna  ma zresztą wpływ na  mężczyzn niesamowity.  Mój niegotujący szwagier po tej lekturze oznajmił: Przechodzę na dietę toskańską i  jednym tchem wymieniał, jakich to chlebów z przepisów Giulii piec nie zamierza.  pomidory faszerowane     Mnie Giulia kusi od dawna.  Delikatnością, szacunkiem dla kulinarnej tradycji babci i nieokiełznaną miłością do jedzenia. Gotuje po włosku, namiętnie oraz  soczyście.  Skromnie  dzieliła się pasją na swoim blogu, aż tu nagle została zauważona, kariera nabrała rozpędu i dziś Włoszka gra w pierwszej kulinarnej lidze. Jej blasku nie zdołała przyćmić nawet sama Ellen Siverman, wybitny fachowiec od fotografii kulinarnej, która książkę blogerki wsparła swoimi zdjęciami. Portrety jedzenia rozczulają zmysły, ale to opowieści Giulii są najcenniejsze. Potrafią odurzyć swą szczerością. Zachwycić pasją. I skłonić do gotowania:) pomidory faszerowane  Nie trzeba Kochać Toskanii, by pokochać tę książkę. Za historię, która trafia na stoły. O białej trufli gigancie, którą zlicytowano na międzynarodowej aukcji albo o cantucci z Prato. Podróż wyborna i do tego zupełnie na gapę. Po toskańskich winnicach, urokliwych zakamarkach, uginających się od ciężaru pomidorów i cukinii targowych skrzynkach.   Warto dać się porwać Giulii Scarpaleggii.

Te owsiane  ciastka są moją odpowiedzią na propozycje  w kawowych sieciówkach.  Zazwyczaj słodkości tam nie jadam, ale był taki dzień, że wpadłam do nich głodna, bez śniadania, z natychmiastową potrzebą nie tylko kofeiny, ale i glukozy. No i dostałam. Taką dawkę słodyczy, jak co najmniej przy badaniu krzywej cukrowej. W jednym niewielkim i niepozornym ciastku, sprzedawanym jako produkt linii fit. bananowe ciastka owsiane W domu zrobiłam swoją wersję owsianych ciastek. Bez cukru, bo świetnie zastępuje go banan. Do miski wrzuciłam za to sporo bakalii. które lubię. Zaparzyłam mocne espresso. a w tym czasie ciastka nabierały karmelowej barwy w piekarniku. Kolejnego dnia piekłam nową porcję. Potem jeszcze jedną, którą zapakowałam do pudełka i zabrałam w weekendową podróż. Na pikniku w lesie smakowały jeszcze lepiej.    W wersji minimalnej ciastka mogą być jedynie z bananem. Jeśli potrzebujecie rozpusty, dodajcie ulubione bakalie, może odrobinę miodu lub syropu klonowego. bannowe ciastka owsian

Są uzależnienia nieuleczalne. Smaki czarujące tak silnie, że trzeba ich więcej i więcej. Wibrują wakacyjne emocje, napięcie rośnie, a pragnienie gasi nie napój z reklamy, a zimna zupa. Jadam ją gdzie się da i cieszę, że da się coraz częściej, w harmonii z pogodą. Gdy słońce pali niemiłosiernie rozsądny szef kuchni wykreśla z menu rosół, flaki i grochową. Po co męczyć siebie i gości. Lepiej talerzem ogłosić, że jest trendy i światowo. Czyli podać zupę na chłodno. gazpacho z Cordoby Hiszpanie wcale nie palą się do zup na ciepło, więc u nich karta chłodników intrygująco obfita. Klasyka to   gazpacho pomidorowe, ale jest i to andaluzyjskie z migdałami i warzywne i z samej papryki. Fenomenalny chłodnik  mają w Cordobie na południu. Uznali brawurowo, że pomidory wystarczą. Banalnie zmiksowane, a potrafią godnie wybrzmieć smakiem. Pod warunkiem, że użyjecie dobrych pomidorów. Teraz najpyszniejsze są malinowe. Nie oszczędzajcie na nich, to  salmorejo będzie  Waszym świeżym sukcesem. gazpacho z Cordoby

Jedzenie budzi wspomnienia. Jest jak dodatkowy bagaż przywożony z podróży. Tych dalekich, na koniec świata i bliskich, za róg własnego domu. Kolekcjonuję je w pamięci, spisywane na przypadkowych kartkach i telefonicznym notesie. Czasem tkwią niewzruszone przez lata. Do niektórych wracam namiętnie włączając je na stałe do domowego menu. Szalenie lubię, gdy dzięki jedzeniu  przywołuję  ważne chwile. Zapach pomidora przypominający beztroskie dziecięce wakacje.  Smak słodkich mirabelek odnaleziony  nad austriackim Dunajem. Rozkoszuję się tymi wspomnieniami, inspiruję albo poprawiam sobie nastrój. crostini z wątróbką Crostini z wątróbką jadłam w toskańskiej Cortonie. Namówiła mnie na nie   Tessa Capponi -Borawska.W jednym ze swoich kulinarnych felietonów , a może w książce, nie pamiętam, ale to bez znaczenia,  bo  istotniejsza  była jej opowieść, że  wraca na tę przekąskę za każdym razem, gdy jest w pobliżu. Zaufałam  fachowej rekomendacji i poznałam zupełnie nowe oblicze wątróbki. Aksamitne i delikatne. Dziś ja polecam Wam tę przekąskę, bo nie dość, że aromatyczna, to jeszcze bez soli. Ograniczamy jej spożycie z premedytacją w akcji Cisowianki - Gotujmy zdrowo - mniej soli. Okazuje się, że nie trzeba wyjątkowych kulinarnych zdolności, by wykreować smak, w którym niczego nie będzie brakować. Tak dzieje się z crostini i wątróbką. crostini z wątrobką Sól fenomenalnie zastępują anchois i kapary. Charakter wątróbki ambitnie podbija chilli. Świeża szałwia i rozmaryn są dla niej niczym najlepsi przyjaciele. Szukajcie takich połączeń, bo warto. W kontrze do soli, której używamy zupełnie nieświadomie zdecydowanie za dużo, mamy sam dobrobyt. Nie namawiamy Was do pożegnania się z solą bezkompromisowo, bo tak się nie da. Ona jest wszędzie. Nawet w ciastkach, które jecie na deser. W akcji Cisowianki Gotujmy zdrowo- mniej soli    sugerujemy jedynie, żeby nie dodawać  soli tam, gdzie nie potrzeba. Po co Wam cellulit, obrzęki, zatrzymana w organizmie woda, opuchlizna i podkrążone oczy. To wszystko dostajemy w pakiecie, gdy solimy za dużo. Do tego zmęczenie i nadciśnienie. Można z nadmiarem soli się rozstać i za nią nie tęsknić. Pod warunkiem, że wypełnicie pustkę wyrazistymi dodatkami. Tak, jak w crostini z wątróbką.

Karaiby mi się zamarzyły.  Mam słońce, mam hamak, a dźwięk dachowego wentylatora ma coś z morskiego szumu. Jest nawet niewielki  basen, w którym szaleje córka, a ja z zazdrością moczę stopy. Pod ręką sporo książek do przejrzenia, odkładane artykuły z nieaktualnych już gazet. Kiepski zasięg internetu i spory dobrej energii. Taki relaks bez biletu. Na gapę. W kuchni też Karaibami zapachniało. Jest soczysty ananas i kremowy kokos.  Genialnie dobrana w koktajlu para. Koktajl pina colada Zachwytu u mnie zdecydowanie więcej, bo od kilku dni testuję blender mix&go firmy Russell Hobbs. Wprawdzie dotąd wydawało mi się, że  obecność ręcznego i kielichowego blendera zupełnie zaspokaja moje kuchenne potrzeby, ale skoro  jedni zbierają znaczki, to ja mogę sobie kolekcjonować  kulinarne gadżety:) Ten jest wyjątkowo praktyczny. Szczególnie teraz, gdy targowe skrzynki uginają się pod naporem owoców i warzyw chętnych do przerabiania na koktajl. Blender   z mocą 300 W dobrze sobie z nimi radzi, nie trzeba nawet kroić składników na małe kawałki, wystarczy niedbale wrzucić do pojemnika. Pojemnik z gotowym koktajlem zamienia się w podręczny kubek. Bez przelewania i podwójnego mycia, co jest pomysłowym rozwiązaniem. Zdejmujemy zakrętkę z ostrzami, zakładamy pokrywkę z dziubkiem i już. Napój się nie wylewa, a butelka bez szwanku radzi sobie po niefortunnym upadku na kuchenne kafle.  Idea mix&go dla mnie jest idealna, bo wymaga tak niewiele, że w zasadzie  bez przerwy z blendera korzystam. Sprzęt, co ważne w mojej niedużej kuchni, zajmuje mało przestrzeni. Stoi   więc na blacie i zupełnie nie przeszkadza, a skoro  mam go pod ręką, to ciągle coś do niego wrzucam. Obsługa też nie wymaga wysiłku, do pojemnika    zakłada się przykrywkę z ostrzem, umieszcza całość w korpusie i przekręca w stronę zaznaczoną strzałkami. Wystarczy niecała minuta, by cieszyć się ulubionym napojem. Koktajl pina colada Tutaj proponuję Wam moje ostatnie odkrycie - koktajl pina colada, przypominający letni drink, tylko w wersji bez alkoholu. Napój jest tak sycący, że spokojnie może zastąpić drugie śniadanie lub lekką  kolację. Oba smaki czuć wyraźnie, ja podkręciłam je jeszcze kolendrą i limonką, żeby było już bardzo wakacyjnie. Gęstość zależy od Waszych potrzeb, blender mix&go się do nich dostosowuje. Jeśli ma być rzadszy napój, ostrza muszą pracować nieco dłużej. Koktajl Pina colada

Wracam chętnie do kaszy jaglanej, bo zdrowa, sycąca i dobra. Oczywiście, jeśli jest ciekawie  zrobiona. W pudding zamieniłam ją po raz pierwszy i cieszę się z tej kuchennej kreacji. Kasza w takiej postaci ma dwa oblicza, może być podana na rozpoczęcie dnia, jako energetyczne śniadanie, można serwować ją na podwieczorek. Deser wpisuje się w trend, który o uszy i kulinarny nos obija mi się natrętnie bez przerwy, czyli dietę bezglutenową. Wprawdzie to czysty przypadek, ale jeśli  ktoś szuka inspiracji, oto ona. pudding z kaszy jaglanej Kasza jaglana to najlepszy przyjaciel naszego organizmu. Nie uczula i świetnie radzi sobie z infekcjami typu katar czy kaszel, bo skutecznie walczy ze śluzem. Nie jest kapryśna. więc lubi i słodkie i słone dodatki. Do tego puddingu śmiało można dodać inne letnie owoce. Myślę, że zamiast banana dobre będą również śliwki, a borówki można zamienić na maliny albo brzoskwinie. Eksperymentujcie i cieszcie się dobrodziejstwem jaglanki. pudding z kaszy jaglanej

Tęsknię za bobem cały rok. Niby można go mrozić, ale przecież to już nie to samo, co oczekiwanie na jego czerwcowe pojawienie. Zawsze o tej porze zadaję na targu  natrętne  pytania: Po ile dziś bób, kiedy będzie tańszy. Te pierwsze ziarna lubią się cenić. 20 złotych za kilogram, szaleństwo, więc nie ulegam. A przynajmniej nie w nadmiarze. Cierpliwie zaglądam do skrzynek kolejnego dnia, i następnego też. Cieszę się, gdy widzę, że cena spada w dobrym kierunku. Lubię bób bez skórki, ugotowany al dente, okraszony masłem. Urok letnich wieczorów. Podsłuchałam w kolejce, że najlepszy jest z koperkiem i kefirem. Przepis zanotowany w głowie starszego pana sięgał jego sielskiego dzieciństwa.  W moim bób zrywało się u babci w ogródku. Zwisał z cienkich łodyg podpieranych drewnianymi belkami. Obradzał zawsze obficie, nigdy nie było go za mało. Zawsze dosyć. Jak teraz. sałatka z bobu i boczku Teraz, gdy jest w dobrej cenie nie boję się z nim eksperymentować. Sałatka przywołuje moje późniejsze wspomnienia, hiszpańskich podróży. W barach tapas w Maladze, Granadzie i Barcelonie bób jest czymś w rodzaju drobnej przekąski, zawsze w towarzystwie. U mnie z boczkiem, szalotką, dla koloru i wyrazistości papryczką. I świeże zioła, Dużo świeżych ziół, bo żal nie wykorzystywać ich aromatu. Wyszło sycąco i inaczej. Zdecydowanie polubiłam tę wersję bobu:) Takie moje BB:) salatka z bobu i boczku