Gotowanie na parze nigdy nie było dla mnie tak łatwe, jak teraz. Do tej pory nie miała parowaru, więc radziłam sobie domowymi sposobami. Nie ukrywam, że były one nieco zawodne, co zniechęcało mnie do częstego stosowania. A szkoda, bo potrawy gotowane na parze są bardzo zdrowe, zawarte w nich minerały nie wypłukują się, tylko zostają wewnątrz.
Tym bardziej ucieszyłam się, gdy otrzymałam parowar Russel Hobbs. Gotowanie w nim jest bardzo proste i szybkie. Dlatego teraz używam go bardzo często. Ma tę zaletę, iż można gotować w nim wiele rzeczy równocześnie. Parowar składa się z trzech tacek (nie trzeba używać wszystkich naraz) oraz pojemnika do gotowania ryżu).
Tacki są różnych wielkości, dzięki czemu można włożyć jedną w drugą, co powoduje, że parowar nie zajmuje aż tak dużo miejsca w szafce :)
Urządzenie działa w bardzo prosty sposób. Na dno do specjalnego pojemnika wlewa się wodę i nastawia odpowiedni czas gotowania. I już :) Po nastawionym czasie parowar się wyłącza i włącza się alarm. Podczas gotowania można dolać wody do parowaru bez konieczności jego demontażu (przyznam, że nigdy nie dolewałam wody w trakcie, bo jest jej wystarczająco dużo).
Zasady gotowania są proste, na samym dole ryż lub kasza, na samym dole również mięsa, ryby i rzeczy, z których może ściekać marynata. Chodzi o to, aby ta marynata nie przedostała się np. do warzyw. Chyba, że tak chcemy, to wówczas możemy zamienić miejscami :)
Dla mnie hitem jest gotowanie ryżu lub kaszy na parze. Wystarczy wsypać ryż/ kaszę do pojemnika i zalać wodą (2 razy więcej wody niż ryżu czy kaszy). Po ok. 20-minurach jest gotowe, bez konieczności mieszania i doglądania. W żaden inny sposób przygotowany ryż nie smakuje mi tak bardzo, jak ten z parowaru.
Teraz najczęściej gotuję warzywa, głównie szparagi. Przede wszystkim nie trzeba dodawać soli do warzyw gotowanych na parze. Uwierzcie mi, że ziemniaki bez soli po ugotowaniu w parowarze są wystarczająco słone. Sama w to nie wierzyłam, dopóki nie spróbowałam :) Podobnie jest ze szparagami. Ugotowane na parze są jędrne, pyszne i wystarczająco słone :)
Parowar Russell Hobbs służy mi także to gotowanie klusek na parze (pampuchów). Przedtem gotowałam je w durszlaku, gdzie mieściły się tylko 2-3 pampuchy. Teraz, dzięki kilku tackom, mogę naraz ugotować 3 razy więcej :)
Jak dla mnie jedyny minus tego parowaru to nastawianie czasu za pomocą pokrętła. Działa ja w starych zegarkach, czyli dozwolone jest nastawianie tylko w jedną stronę. Nie można zatem skrócić czasu gotowania – jedyny sposób to wyciągnięcie wtyczki z prądu. Nie jest to wielki mankament – po prostu trzeba o tym pamiętać :)
Bez względu na to, z czystym sumieniem mogę Wam polecić parowar Russell Hobbs. Sama się zastanawiam, dlaczego wcześniej nie miałam parowaru. Teraz nie potrafię się bez niego obejść. Ryby i warzywa wychodzą bardzo soczyste i co najważniejsze, potrawy zachowują maksymalną ilość składników odżywczych i witamin.
5 komentarzy
mama says:
dzięki za fajny artykuł :) wszedzie szukałam takiego opisu, dzięki temu zdecydowałam się na zakup parownika Russel Hobbs :)
Agata says:
Cieszę się, że mogłam pomóc :) Mam nadzieję, że jesteś zadowolona z zakupu tak samo jak ja :)
Przemyslaw Mach says:
ja też posiadam od tygodnia ten parowar i za tą cenę na prawdę polecam widziałem w sklepie droższe parowary ale dosłownie niczym się nie różnią od tego tylko może po za mocą grzałki i elektronicznego wyświetlacza który dla mnie jest zbędny fajny artykuł
Ania says:
Trafiłam na Twoją stronę z Google’a, szukałam sposobu na gotowanie kaszy w parowarze. Potwierdzam, kasza jęczmienna ugotowana według Twoich wskazówek wyszła pyszna i sypka – co więcej – rzeczywiście nie trzeba było jej pilnować :) Dzięki za pomoc!
Rozumiem, że Russell Hobbs sprezentował Ci parowar, który polecasz. Doceniam, że wymieniasz wadę. Brawo :) Za to ja dla równowagi chciałabym polecić Wam przejrzenie oferty wszystkich parowarów zanim zdecydujecie się na zakup :)
Sama posiadam stary Zelmer, który nie jest już nawet produkowany, gdzie tak samo ustawia się czas gotowania – pokrętłem – ale za to w każdej chwili można dodać albo ująć kilka minut kręcąc tymże pokrętłem. Ma też fajną funkcję podtrzymania ciepła, kiedy produkuje tylko trochę pary, żeby nam nie wystygło. Tego też warto poszukać w parowarze. No i piszczy, gdy zabraknie mu wody i skończy parować – też tego poszukajcie.
Mój parowar ma z 10 lat, przypuszczam, że te produkowane teraz mają o wiele więcej bajerów, więc rozejrzyjcie się, zanim coś kupicie i nie upierajcie się na jedyną słuszną firmę – Russel Hobbsa, Zelmera, Boscha czy innego Philipsa ;-)
Nie kupujcie tylko białych urządzeń, u mnie wszystko wykonane z białego plastiku prędzej czy później zżółkło od słońca. Chyba że trzymacie urządzenia w szafkach – wtedy kupujcie białe (jeśli macie ochotę).
Koniec.
Agata says:
Aniu, dziękujemy za opinię! Przez głowę nie przyszłoby mi, aby pisać, że tylko ten i żaden inny parowar polecam :) Jak napisałam jest to mój pierwszy u jedyny :) Używam go od kilku lat (dzięki blogowi wiem, że od 4,5) i nic się z nim nie dzieje. Fajnie, że wspomniałaś o alarmie, gdy brakuje wody! To super zabezpieczenie i nawet nie wiedziałam, że takie coś jest. Choć jak wspomniałam, nigdy też nie dolewałam wody, może po prostu jest większy zbiornik na nią lub gotuję rzeczy, które wymagają mniej czasu. Trudno powiedzieć, ale warto wiedzieć, na co można zwrócić uwagę przy wyborze parowaru!
Co do białych sprzętów, to się zgadzam, że te „starsze” (jak np. mój sokownik) żółcieją. Te nowsze już nie (choć to pewnie też zależy). Mikser ręczny mam biały, jest cały czas na wierzchu od ok. 7 lat i jest jak nówka :)