Błyskawicznie i do tego bez biletu przenieść się wprost z ruchliwej warszawskiej ulicy Świętokrzyskiej w zaciszną paryską Saint Jacques? To jest możliwe:) Wystarczy pośpiesznie minąć przedłużającą się budowę metra, tuż za zielonymi parkanami skręcić w lewo – jeśli podążacie od strony Emilii Plater albo w prawo, gdy docieracie z Jana Pawła II. Potem trzeba jeszcze zignorować otoczenie – niecieszące na pierwszy rzut oka starych pawilonów. Bo w środku jest zupełnie inaczej. Francja elegancja w pełnym wydaniu. Kameralne bistro z obfitą kartą.
Ja trafiam do niego dzięki kolejnej już edycji Tygodnia Restauracji organizowanej przez Groupon. Do niedzieli 18 maja jest jeszcze czas, by zarezerwować ofertę, a potem zjeść obiad w atrakcyjnej, bo najczęściej tańszej o połowę cenie. Do wyboru kilkadziesiąt restauracji między innymi w Warszawie, Wrocławiu czy Poznaniu. Korzystajcie zatem, bo to pyszna okazja:)
W Saint Jacques mają nas powitać klasyki francuskiej kuchni. I żabie udka i ślimaki. Zamiast nich drobna niespodzianka. Krem z pomidorów, podany w ciekawym otoczeniu. Niewielkie słoiczki, równie małe łyżeczki, grzanka dosłownie na kęs z świetnym serem, wszystko ułożone na ciemnym kaflu. Przyjemne na początek, podsycające bezczelnie apetyt na więcej. I zdecydowanie łagodzące nieprzyjemne spotkanie z niezbyt ogarniętą panią kelnerką. Dziewczyna jest najmniej francuska w całym tym uroczym miejscu. Nie ma pojęcia o ofercie, z której korzystamy, co przyznaje bez skrupułów i w zasadzie to nam każe recytować, co będziemy jeść. To pozostawia irytujące wrażenie, na szczęście jedzenie jest w zupełnie innym stylu!
Ślimaki bez szaleństwa i słusznie, bo takie zapiekane z masłem, odrobiną pietruszki i czosnku są najlepsze. Wiem, co mówię, bo zjadałam porcji sporo, więc, gdy kucharz ściśle trzyma się francuskich reguł, doceniam i zachwycam się prostotą smaku. Obowiązkowo maczam ciepłą bagietkę w gorącym sosie i podsłuchuję francuską rozmowę jednego z gości, który czekając na swoją przystawką kończy biznesowe rozmowy przez telefon. To znacznie ciekawsze niż francuskie piosenki sączące się z głośników:)
Å»abie udka też niczego sobie. W panierce, z sezamem dopieczone są świetnie, a podane jeszcze lepiej. Znowu na stole pojawia się słoik, nieco większy tym razem. Na zakrętce trzy artystycznie ułożone udka, wewnątrz sos śmietanowo – czosnkowy w ilości sporej. I słusznie, bo jego delikatność i aksamitność pasuje mi niesamowicie, najchętniej, gdy brakuje bagietki, wykończyłabym go palcem, ale w końcu jesteśmy we Francji, a to zobowiązuje:) Z tęsknotą za smakiem utraconym oddaję, więc wciąż niepusty słoik i rozochoconą tą ciekawą francuską kartą, czekam na kolejne niespodzianki.
Z kaczką jest dobrze, znowu klasycznie, bo pierś sąsiaduje z karmelizowaną czerwoną cebulą, którą Francuzi kochają miłością taką, jak my schabowego z kapustą:) Confit uzupełnia pietruszkowe puree doprawione tak, że długo nie mogę znaleźć w nim smaku korzenia, co nie przeszkadza mi jednak, bo jest zwyczajnie dobre. I znowu największe pokłony biję przed sosem, z zazdrością i ubolewaniem jednocześnie, że ja takich robić nie potrafię. Ten na bazie kaczki i cebuli jest gęsty, rubinowy niemalże, słodki i kwaśny jednakowo. W francuskich akademiach kulinarnych adepci tej sztuki uczą się robienia sosów przez kilka miesięcy, nad jednym pracują tygodniami, nie zdziwiłabym się więc, gdyby kucharz z Saint Jacques przebył tę drogę, bo sos dopracowany bezbłędnie.
Na drugim talerzu dorada skąpana w pomarańczowej soli ułożona na bakłażanowym musie. Ryba wypieczona w punkt, mięciutka, jak masło, podobno doprawiona pyłkiem z szynki parmeńskiej, ale jej akurat nie odnajduję. Smakuje mi owszem, choć towarzyszącemu mi mężowi bardziej. Mówi, że dobra, a z Jego ust to już największy komplement:) Ja, gdybym miała powtórzyć ten duet, postawiłabym na kaczkę.
Wyboru nie mam przy deserze. W oferowanym dla gości Tygodnia Restauracji menu degustacyjnym są dwa : parfait , czyli mrożony krem czekoladowy z orzeszkami oraz
Crepes Suzette – płonące naleśniki z likierem pomarańczowym Cointreau. Obu nie powinnam próbować, bo ze względu na dietę matki karmiącej nie jem ani orzechów ani pomarańczy. Niestety próba zmiany na tańszy creme brulee albo tartę się nie udaje, więc czekoladę i orzechy oddaję w całości mężowi, a naleśnika łakomie smakuję. I to błąd, gdyż trudno było mi się z nim chwilę potem rozstać. Delikatny, podany w płonącej wersji, co natychmiast przywołało moje wspomnienia z uroczych kawiarni na Montmarte. Pomarańczowy, wytwornie słodki likier zrobił swoje. Lśniący, o konsystencji karmelu wywoływał moje wyrzuty sumienia, ale oprzeć było mu się naprawdę trudno, co mam nadzieję córka wybaczy:)
Saint Jacques przyjemnie mnie zaskoczył. Kolejny raz banalnie dałam się zwieść pierwszemu wrażeniu, a ono mówiło – robisz błąd. Budowa metra, która otacza bistro, pamiętające dawną świetność pawilony, w których jest utkwione, hałas ulicy to nie jest klimat sprzyjający francuskiej klasie. Klimatyczne wnętrze, dzięki czarno-białej fototapecie, oryginalnej harmonii zawieszonej w toalecie czy bagietkom wyłożonym na rowerze ratuje to miejsce, bo jest niesamowicie paryskie. Nieco przydymione, z wygodnymi kanapami albo niewielkimi stolikami. Pewnie zajrzę tam jeszcze, stęskniona za Sekwaną. Wam też polecam, jeśli będziecie w pobliżu. Chociażby po to, by z okien francuskiego bistro dostrzec Pałac Kultury:)
Pamiętajcie, że Saint Jacques uczestniczy w Tygodniu Restauracji, więc tutaj możecie kupić dość atrakcyjną ofertę na kolację w tym francuskim bistro.
Saint Jacques,
ul. Świętokrzyska 34
Warszawa