Wyobrażacie sobie smak kaczki bez soli? Albo szparagi i jajko poszatkowe bez tej białej szczypty? Czy w ogóle Wasze kubki smakowe są w stanie zaakceptować jej brak? Podobno wystarczy tydzień i znika poczucie pustki po soli. Ja odstawiłam ją mimowolnie po urodzeniu córeczki. Wybrałam spokój, zamiast uciążliwych kolek. I przeszłam przez ten detoks zupełnie bezboleśnie. Naturalnie w zasadzie. Pewnie też dlatego, że nigdy nie używałam jej zbyt dużo. Smak potraw bez soli to zupełnie inny smak. Nieprzytłoczony ciężarem przypraw. Prawdziwy. Ucieszyłam się więc, gdy w skrzynce pojawiło się dla nas zaproszenie na warsztaty „Gotujmy zdrowo- mniej soli” organizowane przez Cisowiankę.
Tego, jak go wydobyć, by nie czuć dyskomfortu, uczyła nas Ewa Olejniczak, szefowa kuchni w warszawskim hotelu InterContinental. Wyzwanie było spore. No bo, jak przekonać grupę zaangażowanych kulinarnie blogerów, że bez soli też może w kuchni być dobrze?
Szefowa kuchni postanowiła to zrobić zwyczajnie – dobrymi przepisami. W menu pojawiła się wspomniana kaczka z sałatką z ciecierzycy i botwinki, szparagi i winegret, truskawkowo-arbuzowy chłodnik na białym winie zaostrzony chilli i brandy snaps z sosem anglaise. Najciekawiej zapowiadała się pierś z kaczki. Chwilę z obu stron obsmażona na suchej, ciepłej patelni, potem wstawiona do rozgrzanego piekarnika, gdzie nabierała naturalnego charakteru.
Gdy po upieczeniu odpoczywała na naszych kuchennych stołach, niemal w równym tempie posiekane zostały warzywa do sałatki. Serwowana na ciepło była dla mnie sporym zaskoczeniem. Świetne zestawienie chrupkiej botwinki i soczewicy. Do kompletu doprawione miodem i słodyczą wędzonej śliwki sechlońskiej. Nie będę tu udawała kulinarnego omnibusa – o tej śliwce usłyszałam po raz pierwszy. Wędzona w Małopolsce przechodzi cały proces zanim uzyska ten wyjątkowy smak. Podobno do dostania w dobrych warzywniakach (będę szukać:))
Całe danie bardzo dobre, więc bez wątpienia inspirację wykorzystam przy najbliższej okazji. Kaczka w swej zwykłości dla mnie była niezwykła. Nie potrzebowała bogactwa żadnej marynaty, by zostać doceniona. Za miękkość, lekkość i soczystość. Rozsmakowałam się w niej tak bardzo, że dokończyłam porcję Agaty, która do piersi bez soli nie nabrała przekonania:) Zresztą nie Ona jedyna. No cóż, nieprzypadkowo dane o spożyciu soli są bezlitosne. Zjadamy jej dwa razy więcej niż powinniśmy. Im więcej solimy, tym trudniej nam z tej przyprawy zrezygnować. Niby banał, a tak ciężko to zmienić z własnej nieprzymuszonej woli:)
Tymczasem bez soli naprawdę jest dobrze. Tylko trzeba spróbować i nie zniechęcać się szybko. Skupiać się na innych smakach. Oszukiwać w pewnym sensie nawet, gdy trzeba. Bo to przynosi efekt. W chłodniku z arbuza i truskawek na przykład dominowało chilli. Od siebie dodałabym więcej mięty albo kolendry. Bo, jak przekonywała nas Ewa Olejniczak zioła, te świeże, soczyste świetnie wydobywają ten niby zwyczajny smak. Ale właśnie w tej prostocie siła największa. Po co psuć niepotrzebnymi dodatkami to, co dobre w swej zwykłości. Chłodnik najlepszy był następnego dnia, wiem, bo wzięłam na wynos. Owoce solidnie się wymieszały, zmarzły porządnie i idealnie współgrały z warszawskim upałem.
Szparagi z jajkiem poszetowym ( gotowanym we wrzątku z dodatkiem octu) też smakowały ciekawie. Przed brakiem wyrazu uratował je winegret z musztardą ( która sól zawiera) i szynka parmeńska ( również z solą). Sprawna przekąska, na lekką kolację, dla tych, co szparagi kochają. Ten duet miał nam uświadomić, że skoro sól jest już w niektórych produktach, nie ma potrzeby jej jeszcze uzupełniać. Nudne to będzie, gdy znowu powtórzę, że mi smakowało, ale naprawdę z efektu jestem zadowolona.
Z warsztatów generalnie także. Fantastyczna prowadząca, ze sporą wiedzą i widocznym pedagogicznym talentem. Nie było między Nią, a uczestnikami niepotrzebnego dystansu, kontrolowała naszą pracę ( wszystkie przygotowane przez szefowa kuchni dania musieliśmy zrobić samodzielnie na miejscu), dyskretnie zwracała uwagę, gdy coś szło nie tak (ja przegotowałam sos anglaise, co skończyło się jajecznicą zamiast aksamitnym kremem) a zachęcała, by być kreatywnym. Takie podejście lubię, bo nie ma nic gorszego niż ścisłe trzymanie się planu, w kuchni zwłaszcza. Mi Ewa Olejniczak pokazała, jak zamiast rurek z ciasta brandy snaps zrobić koszyczki. Wypełniłam je potem pokrojonymi truskawkami ułożonymi na gęstych liściach mięty. W domu zamierzam serwować tak inne wakacyjne owoce. Deser w cukierniczym stylu, robi wrażenie i to mi się podoba.
To było aktywne i przyjemne popołudnie. Obie z Agatą wyszłyśmy z nowymi pomysłami, które wprowadzimy w naszych kuchniach. Przekonałyśmy się, że bez soli da radę, ale Agata uczciwie zapowiedziała, że jajek i kaczki bez niej sobie nie wyobraża:) No, ale w końcu nie chodzi o całkowitą abstynencję, tylko, jak w tytule warsztatów – mniej soli.
Zabrakło nam jedynie pogłębienia wiedzy o tej niechcianej soli. Nawet w materiałach dosyłanych razem z przepisami pewnie by się przydały. Å»eby tak dosadniej wiedzieć, dlaczego tej przyprawy lepiej unikać. Bo to, że bez niej można gotować smacznie, już mamy świadomość:)Wy też będziecie mogli się przekonać, gdyż przepisami z warsztatów niebawem się z Wami podzielimy:)